czwartek, 16 października 2014

Do nieba tylko krok.

     Rysy najwyższy szczyt naszego kraju. Od kiedy prowadzimy tego bloga szczyt ten był naszym największym marzeniem, dwa razy pisaliśmy o wyprawie i dwa razy musieliśmy wrócić bez wejścia na tę gorę. Zawsze leżał śnieg jakby góra mówiła do nas nie wejdziecie na mnie dopóki nie wejdziecie na inne mniejsze góry w Tatrach, i tak w ciągu dwóch wyjazdów we wrześniu i lipcu zeszłego roku zdobyliśmy tylko takie góry jak Giewont, Kasprowy Wierch (Nawet dwa razy), Kondracką Kopę, Beskid oraz Świnicę. Pora na trzeci.
     Pogoda na weekend była bardzo optymistyczna, śnieg z Rys miał zejść i utrzymywać miał się na wysokości ponad 3000 metrów nad poziomem morza, u nas takich gór nie ma więc nasz obiekt marzeń był wolny od niego. W piątek wyjechaliśmy wraz ze znajomymi Maćkiem, Anią i Grześkiem do Zakopanego, podróż zaczęła się o 24 w nocy, a na miejscu na Palenicy Białczańskiej byliśmy o godzinie 5, godzinę poświęciliśmy jeszcze na lekki substytut snu i wyruszyliśmy w drogę. Początek prowadził drogą asfaltową do Morskiego Oka, gdzie zrobiliśmy króciutki odpoczynek na Tofiefiee i Colę :p, dalej zaczęła się prawdziwa przygoda, strome podejście od czarnego stawu, gdzie średni spadek terenu wynosił 30 stopni prowadził do małego płaskowyżu od którego kawałek drogi prowadził do łańcuchów, na podejściu do łańcuchów wyszło, że wyprawa w góry bez odpowiedniego snu nie jest dobrym pomysłem, odpoczywaliśmy często, trudno nam było iść i sześciogodzinna droga zamieniła się w ośmiogodzinną, problemem było tez że gdy my wchodziliśmy to ludzie schodzili i często trzeba było czekać, aż zejdą po łańcuchach. Gdy weszliśmy na Rysy strasznie wiało i nie było nic widać bo wszystko przysłoniła mgła (Żarcik zasłyszany na szlaku: Mgła jest bo Słowacy rozpalili grilla) oraz była straszna wichura, nie zrobiliśmy przez to dużo zdjęć. Po uwiecznieniu w jakiś sposób, że weszliśmy na szczyt by było potwierdzenie do Książeczki Zdobywców Korony Gór Polski, zdecydowaliśmy zejść po stronie Słowackiej, gdzie zejście było łagodniejsze. W schronisku "Chata pod Rysami" zjedliśmy po strucli z makiem, wypiliśmy dużą baaaardzo dobą ciepła herbatę (nie żałujcie 2 euro aby ją wypić), poczekaliśmy na autobus (ale nie przyjechał) i zeszliśmy dalej dochodząc do stacji kolejki na samym dole i dojeżdżając do większego miasta, skąd zabrali nas nasi towarzysze, którzy zeszli wcześniej na stronę Polską. Wyjazd zaliczamy do udanych, aczkolwiek zwracamy uwagę, by iść w góry lepiej wypoczętym oraz nie od razu po chorobie. Uważnie patrzeć co się zabiera, by nie wyszło tego za dużo. Pod koniec chciałbym zwrócić uwagę, że bardzo nie przypadli mi do gustu Słowacy na szlakach, wpychają się gdzie mogą i mijają Cie nawet w najmniej odpowiednich miejscach ( nawet na łańcuchach), idą kompletnie nie po szlakach naprawdę ryzykując. Jednak najważniejsze są widoki :)












Chata pod Rysami.

Czekamy na autobus





Niekończące się góry.


Pozdrawiamy Koala and Panda

4 komentarze:

  1. I jak, przyjechał autobus? Żałuję, że nie miałam okazji tam dotrzeć. Tatry zawsze budzą mój respekt. Pięknie się tam wkomponowaliście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne widoki! Świetnie uchwyciliście klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulację! Od przyszłego sezonu i my staniemy się członkami KGP :)
    Mój górski rekord wysokości to 2601 m n.p.m., jednak Rysy jakoś mnie jeszcze przerażają. Ale wcześniej czy później i tak je zdobędę :)

    OdpowiedzUsuń