poniedziałek, 23 września 2013

Zakopane !


No to już wróciliśmy! Czas powiedzieć jak było! A jest o czym opowiadać!

"A góry nade mną jak niebo
A niebo nade mną jak góry"

Ciężko od czegoś zacząć. Więc od początku. 
Wyjechaliśmy z Wrocławia ze studentami AWF-u we Wrocławiu. Wyrzucili nas na dworcu w Zakopanym, a  stamtąd udało nam się złapać ostatni busik do miejsca, gdzie mieliśmy nocować(Willa Marysieńka, która skusiła nas noclegiem za 25 zł od osoby, okazała się być dosyć miłym i spokojnym miejscem) - jedynym minusem była odległość od centrum.

A już rano takie widoki!
No i czas pójść w góry!
A więc z uśmiechem na ustach i plecakami - bo planem było spanie w schroniskach w górach, wyruszyliśmy. Pierwszym celem był Giewont, dojechaliśmy więc do Kuźnic, skąd wychodzą szlaki m.in. na Kasprowy Wierch, Hale Gąsienicową oraz nasz niebieski na Giewont przez Hale Kondratową, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy postój. Okazało się jednak że kondycja jest dość kiepska, a u Pandy szczególnie beznadziejna, więc szło nam to bardzo powoli i mozolnie.W między czasie zawitaliśmy przy wejściu do Tatrzańskiego Parku Narodowego gdzie trzeba było kupić bilety (2 zł jednodniowe, 10 zł siedmiodniowe.) oraz Hotel górski PTTK "Kalatówki" gdzie zakupiliśmy książeczki Górskiej Odznaki Turystycznej PTTK. Jakoś doszliśmy na Hale, a po przerwie, już bezpośrednio na Giewont.Miedzy Hala Kondratowa , a Kondracka Przełęczą, która znajduje się przed bezpośrednim podejściem na Giewont było dosyć ostre podejście na mapie zwane Piekłem (Z naszymi plecakami naprawdę przeżyliśmy tam Piekło), na którym poruszaliśmy się bardzo powoli i chociaż nasze tempo było naprawdę wolne i mnóstwo ludzi nas wyprzedzało na szlaku to jednak nasz czas różnił się tylko o 15 minut od tego na drogowskazach. Same plecaki okazały się za ciężkie i zaraz przed podejściem na Giewont, rzuciliśmy je w krzaki i poszliśmy tylko z aparatem. (Nic się nie stało, ale nie polecamy takiej formy porzucania własnych rzeczy.) Decyzja ta okazała się dosyć trafna, ponieważ ostatnie podejście pod Giewont opierało się głównie na łańcuchach, gdzie z plecakami nie dalibyśmy sobie rady i utrudnialibyśmy drogę sobie i innym.

Ostatnie kroki.

My na Giewoncie

 Jak już zdobyliśmy szczyt, zabraliśmy plecaki i poszliśmy na nasz pierwszy dwutysięcznik Kondracką Kopę, piękna góra i dość łatwa do podejścia. Żal nie wejść jak jest się tuż przy niej.Niestety padła nam bateria w aparacie i następne zdjęcia robiliśmy już tylko telefonem Koali.Z Kondrackiej Kopy nic nie było widać ponieważ akurat jak weszliśmy na szczyt to naszła na nią chmura.
Będąc na Kondrackiej Kopie, stwierdziliśmy, że nie damy rady iść już na Kasprowy Wierch (gdzie mieliśmy tego dnia nocować), a na pewno nie z plecakami. Także zeszliśmy z powrotem do Zakopanego i wróciliśmy tam gdzie spaliśmy pierwszą noc. 
zdjęcie pt.; "co ja tu robię?"
Kolejny dzień był już nie taki ekscytujący, ponieważ padał deszcz. Gdy na chwilę przestało wybraliśmy się na Krupówki - no bo jak być w Zakopanym i nie widzieć Krupówek ???  Ileż można chodzić i patrzeć na te same rzeczy na góralskich stoiskach? Nie długo..., więc jako harcerze stwierdziliśmy, że trzeba iść i zobaczyć cmentarz na, którym znajduję się symboliczny pomnik założycieli polskiego scoutingu


Pomnik ku czci Olgi Andrzeja Małkowskich w Zakopanym

Po zwiedzeniu cmentarza, stwierdziliśmy, że to jeden z ładniejszych jakie widzieliśmy. Mnóstwo rodzinnych grobowców i symbolicznych nagrobków, które mają przypominać nam, o ludziach zasłużonych w kraju. 
I tego dnia nic więcej się nie wydarzyło, ponieważ już na cmentarzu złapał nas deszcz.

Kolejnym dniem była środa - nie słoneczna, ale też nie deszczowa, więc w góry czas iść. Gdy tylko wyszliśmy na przystanek naszym oczom ukazał się śnieg! 
ŚNIEEEEG W LECIE !
 
były dwa - dorobiliśmy trzeciego <3

 Tym razem w plecak spakowaliśmy tylko to co najpotrzebniejsze, reszta została w pensjonacie, gdzie nocowaliśmy. Cel - Kasprowy Wierch i Beskid, ten drugi o którym mało kto słyszał, a jest kilkaset metrów wyżej niż Kasprowy Wierch, a odległość czasowa to około 15 minut.Pierwszy postój mieliśmy zaplanowany na stacji przesiadkowej kolejki, która wjeżdża na Kasprowy, ale ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie ma tam wcale żadnego miejsca, gdzie można byłoby się ogrzać. 
 
postój przy stacji przesiadkowej

Więc tylko chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej.
A tu damy taką małą przestrogę, ponieważ jak widać jest śnieg, zwracajmy na to uwagę. Spotkaliśmy w górach mnóstwo ludzi, którzy mieli buty na ślizgającej się podeszwie... a hitem był facet w sandałach i skarpetkach ! POWODZENIA !!!!!
Szliśmy bez wypchanych plecaków, więc droga skróciła nam się o około 30 minut.Po drodze z racji pięknych widoków robiliśmy mnóstwo zdjęć.
 





Panda...









Koala....







Czym wyżej tym gorzej niestety, ponieważ było co raz zimniej i do tego droga była coraz trudniejsza. Ale udało nam się dojść do końca i tym razem to my wyprzedzaliśmy innych turystów :) A na górze czekały nas cudowne widoki, straaaszny wiatr i restauracja, w której zjedliśmy najdroższą i najmniejszą pizzę w życiu(De facto wg. Menu była ona dużą)  :(, a za kubek wrzątku zapłaciliśmy 2zł - gdzie zazwyczaj jest on za darmo.
na szczycie
w stronę Świnicy :)

Tajemnicza góra Krywań.

No na Świnicę niestety nie udało nam się wejść ponieważ jak widać warunki kiepskie, a podejście tam naprawdę trudne. Po drodze na Świnicę jest jednak wspomniany wcześniej Beskid i z wejściem na niego nie mieliśmy problemu. Wracając z Beskidu udało nam się spotkać stado Kozic Górskich, które nie zwracając uwago na turystów przyszły skubać trawę praktycznie przy samym szczycie.

 Z powrotem zatrzymaliśmy się na Hali Gąsienicowej, która była mniej więcej w połowie naszej drogi. Samo zejście było dość śmieszne, ponieważ Panda zjechała raz na tyłku - bo było tak ślisko.
a to już jeziorko zaraz przed schroniskiem Murowaniec
W schronisku Murowaniec spędziliśmy chwilę czasu i tam też zjedliśmy prowiant, który mieliśmy. No i potem już droga była tylko w dół do Marysieńki.
Kolejny dzień - czwartek- okazał się tak samo smutny jak wtorek, ponieważ od rana padał deszcz i nie było opcji pójścia w góry. Więc znowu wybraliśmy się na Krupówki, i wtedy został dokonany zakup: pandowej czapaji...
jej właścicielem jak wiadomo z góry jest Patrycja, ale ta chęć przymierzenie...
Niestety, a raczej na szczęście znowu nam się szybko znudziło, więc wyruszyliśmy do Doliny Kościeliska, był to dość oryginalny pomysł  z racji tego, że nie mieliśmy ze sobą nawet najmniejszej butelki wody. Tego tez nigdy nie róbcie!!!! Prawie na początku drogi spotkaliśmy górala z ŁOWIECZKAMI!

Po drodze było kilka jaskiń do zwiedzenia, jednak zdecydowaliśmy się tylko na jedną - Jaskinia Mroźna. Jedyna po naszej stronie Tatr jaskinia ze światłem elektrycznym. Panda z racji braku wody, a jej pragnienie jest ogromne, łapała kropelki wody w jaskini i próbowała się napić - daremno ;(
Koalaw jaskini haha

Panda się bała, że ją zgniecie :(.

W końcu jak udało nam się dojść do Hali Ornak, która to kończy tę dolinę, nie mieliśmy nawet gdzie usiąść... Trafiliśmy akurat na jakąś wycieczkę i nawet na podłodze nie było miejsca. Kupiliśmy coś do picia i zaczęliśmy wracać, bo siedzenie tam nie miało sensu. W drodze powrotnej złapał nas znowu deszcz.Wracając doliną zachwyciły nas bardzo piękne widoki, człowiek czuł cała potęgę gór, które pięły się wszędzie naokoło.


 Gdy byliśmy już prawie na przystanku, przestało padać, a naszym oczom ukazała się kobieta sprzedająca ciepłe oscypki z rydzem i boczkiem, były wyśmienite - spróbujcie.
Nastał ostatni dzień w Zakopanym, a pogoda znowu nie dopisywała. Uznaliśmy, że nie ma co siedzieć w domu i iść znowu na Krupówki, więc wyruszyliśmy w góry. Tym razem nie jechaliśmy do Kuźnic,tylko naszą wędrówkę rozpoczęliśmy zaraz przy Marysieńce. Daleko nie doszliśmy, bo tylko do Hali Gąsienicowej, ale szliśmy szlakiem rowerowym, czego nie polecamy, bo jest strasznie, ale to strasznie nudny. Po drodze nic nie ma, a do tego droga jest o wiele dłuższa.
Panda całą drogę szukała niedźwiedzia, ale niestety się nie pojawił ;( Z Hali Gąsienicowej, wróciliśmy także szlakiem rowerowym do Zakopanego.
I tak naprawdę wtedy skończyła się nasza przygoda z górami, przynajmniej na razie..., bo to nie koniec wyjazdów i zdobywania szczytów.
Na drugi dzień rano wyspaliśmy się, dopakowaliśmy i wróciliśmy z tymi samymi ludźmi do Wrocławia.

Podsumowując wyjazd był BARDZO UDANY!!!
Jednak Tutaj chcielibyśmy przypomnieć o najważniejszym. Oceniajmy swoje siły na zamiary. Myśmy ocenili dlatego pierwszego dnia zrezygnowaliśmy z chodzenia po górach z plecakami wypchanymi całym dobytkiem. Po drugie pamiętajcie o dobrym wyposażeniu górskim bo nawet w dobrych butach trekingowych można zjechać na śniegu. Ubierać się trzeba tak jak nakazuje pogoda i wzięciu kilku rzeczy przydatnych. Np kurtka i polar, które zawsze mogą się przydać. Nie bierzecie nadmiaru słodyczy, lepiej wziąć kanapki bo dają więcej energii. Pamiętacie o Wodzie by uzupełniać płyny( W końcu bez jedzenia człowiek może przeżyć 3 tygodnie, a bez wody kilka dni.) :).

I nie śmiećcie, bo przyroda to nasze wspólne dobro, a śmieć waży mniej gdy jest opróżniony.






Tutaj zdjęcia pokazujące jak cwaniak schował
paczkę po papierosach pod kamieniem.





















Do zobaczenia wkrótce 
Koala i Panda

5 komentarzy:

  1. Jeju jakie widoki! Idę dalej oglądać te ośnieżone szczyty :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam w Mroźnej Jaskini! Tyle mogę powiedzieć na temat wspólnych miejsc :D.
    Super zdjęcia, P&K :)!

    Agata

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż wstyd przyznać,że jeszcze tam nie byłam. Już tyle tam śniegu?! To sandały i skarpety jak znalazł;) Baca z owcami mnie urzekł...

    OdpowiedzUsuń
  4. Już przy pierwszym zdjęciu tęsknię za tymi widokami. U mnie ta tęsknota, przy każdym napotkanym zdjęciu z Zakopanego, robię się wręcz chorobliwa.
    Jeszcze nigdy nie miałam przyjemności oglądać śniegu padającego latem, ale za to nie raz moje buty były świadkiem ataku wiosny i roztopów śniegu w marcu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale wyprawa! Szkoda, że nie zawsze pogoda dopisała, jednak z relacji widać, że wyjazd był bardzo udany :)
    Jednak zamiast "Jesień w doliny przyszła dziś nad ranem...", przyszła prawdziwa zima :)
    A co do ostatnich dwóch zdjęć - maskowanie bardzo geocachingowe :) Jedyną różnicą jest to, że geocacher nie zaśmieca środowiska, znalezione śmieci zabiera razem ze sobą :)

    OdpowiedzUsuń